piątek, 6 sierpnia 2010

Permakultura i zwierzęta cz.3 - pewność plonów.

W poprzednim wpisie z o zwierzętach w systemach permakulturowych skupiłem się na wytwarzaniu taniej paszy dla kur - z odpadów i odchodów. Ten wpis poświęcę temu dlaczego zwierzęta są istotnym składnikiem samowystarczalnego gospodarstwa. Zwłaszcza dla gospodarstw czy domów które chcą dążyć do bezpieczeństwa żywnościowego.

Bezpieczeństwo żywnościowe czy może samowystarczalność w produkcji żywności to dążenie i marzenie zapewne wielu Czytelników tego bloga. Nie ma się co dziwić - w powszechnym mniemaniu owoce i warzywa "z supermarketu" smakują gorzej niż te wyhodowane własnym sumptem.
Kolejną kwestią - dla wielu nawet ważniejszą niż smak jest wyższa wartość odżywcza i nieobecność w własnoręcznie wyhodowanej żywności różnych substancji, które przed XX w. w żywności nie występowały. Wiele z nich nie było nawet wtedy jeszcze na świecie.
Podczas mojego rocznego pobytu w Anglii najlepsze owoce, które miałem okazję jeść to były dzikie jeżyny, mirabelki i owoce fuksji. Owocom sprzedawanym w sklepie, nawet tym organicznym (z upraw ekologicznych) brakowało smaku.

Co niektórzy cenią sobie to, że we własnym ogrodzie można uprawiać takie gatunki roślin i takie odmiany, które w sklepach są niedostępne czy to z powodu braku popytu na nie, czy z powodu tego, że dana odmiana/gatunek nie przechowuje się dobrze. Kto z Was widział ostatnio (powiedzmy jesienią, gdy jest "sezon") świeże owoce rokitnika lub kto teraz widzi w sklepie morwy czy mirabelki (jedne z moich ulubionych owoców:) ?

Ten trochę przydługawy wstęp miał przedstawić różne powody dla których ludzie dążą do samowystarczalności żywnościowej przynajmniej w małym stopniu. Co jednak zwierzęta mają do do tego?

Zwierzęta po prostu dywersyfikują produkcję żywności. Dobrym przykładem na to, że opieranie się wyłącznie na roślinach jest ten rok. Przynajmniej we wschodniej Wielkopolsce maj był bardzo deszczowy i zimny. Spowodowało to słabą aktywność pszczół w okresie gdy drzewa i krzewy owocowe kwitną. W konsekwencji zawiązało się mało owoców/orzechów. Sądząc po cenach na lokalnych targowiskach dla innych upraw ten rok również nie był łaskawy - najpierw powódź, potem niemal susza. W przypadku hodowli zwierząt (zwłaszcza roślinożernych) ten rok można uznać za dość dobry - obficie padały deszcze więc i trawa rosła dobrze co oznacza możliwość wyżywienia dużej ilości zwierząt czy odłożenia dużej ilości pożywnego siana.

Całkiem prawdopodobne, że na nieszczęsną majową pogodę wpływ miał wybuch islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull. W przeszłości zdarzały się również nieszczęścia dużo większe z powodu wybuchu wulkanów i niższej aktywności słońca. Nieco zapomnianym wydarzeniem jest tzw. Rok bez lata - to historyczna nazwa na rok 1816 - rok w którym "nie było lata". No bo czy latem można nazwać lato jeśli w czerwcu są regularne przymrozki? Konsekwencją niskiej temperatury było zniszczenie niemal wszystkich upraw. Ceny owsa - ówczesnego odpowiednika ropy zwiększyły się ośmiokrotnie. W Ameryce Północnej, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Polsce i północnej Europie nastał głód.
By przeżyć ludzie zaczęli min. zjadać zwierzęta pociągowe.

Ofiara głodu wywołanego przez człowieka w latach 1932-1933. Głód made in ZSRR

Zwierząt roślinożerne mają tę przewagę, że mogą jeść jedzenie, którego człowiek jeść nie może - np. niedojrzałe żyto czy pszenicę. Zmarzniętą "zieleninę" można przerobić na sianokiszonkę i w ten sposób zgromadzić zapasy na ciężką i długą zimę. Jeśli umieścimy w jednym miejscu więcej "odpadów" organicznych możemy przerobić je na paszę dla kur. Te zaś mogą nam dostarczyć pożywnego białka. Ostatecznie owce, świnie czy krowy mogą trafić do garnka. Przeciętna krowa ważąca z pół tony dostarczy  około 250 kg mięsa plus sporo organów, łoju i kości, które również są bardzo pożywne.To wystarczająca ilość by wyżywić człowieka przez rok.

Już wkrótce opiszę indiański sposób na robienie "batonów energetycznych" ze zwierzą, które odpowiednio przechowywane praktycznie nie mają terminu ważności.

6 komentarzy:

  1. Naraża się Pan wegetarianom, Panie Wojciechu! Swoją drogą, aż dziwne, że ruch wegetariański nie powstał u nas przed rokiem 1863? Dlaczego? Bo przecież uwłaszczenie chłopów torowało drogę płodozmianowi, czyli właśnie: masowej hodowli potwornie wykorzystywanych jako siła robocza, pokarm i źródło naturalnego nawozu zwierząt. Wcześniej trzymano ich minimalne ilości! Wegetarianie powinni zatem byli uwłaszczeniu aktywnie się sprzeciwić. Trójpolówka ideałem wegetarianina? Weganie rozumiem wspierają wyłącznie gospodarkę żarową..? To jest dopiero konserwatyzm!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już się naraziłam. Jestem okrutnicą bez serca i litości, bo zjadam zwierzęta ze swojej hodowli, a przecież można hodować kury bez koguta i żeńskie kozy, dające mleko bez końca (jak się dowiedziałam od pewnej wegetarianki), niczego (no, wręcz nikogo) nie mordując.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Pan Jacek
    Zapewne Czytelnicy bloga wiedzą, że odżywiam się na modłę paleolityczną. Ciężko być "jaskiniowcem" w naszym klimacie nie jedząc mięsa i tłuszczu zwierzęcego.

    Jestem przekonany, że zapewne większość ludzi, nawet wegetarian zjadłaby zwierzęta gdyby nastał głód. Ostatecznie ja chcę w przypadku jakiegoś wyjątkowo nieszczęśliwego wydarzenia przetrwać. Kwestie ideologiczno-dietetyczne w takich okolicznościach schodzą na plan dalszy czego historia i współczesność daje dowody aż zbyt często. Sam gdybym nie miał wyboru na pewno konsumowałbym pszenicę z soją gdyby to zapewnić miałoby mi przeżycie.

    Zastanawiam mnie to co Pan napisał o tej ilości zwierząt przed wprowadzeniem płodozmianu. Przecież w przypadku trójpolówki 1/3 ziemi ugoruje. Czy na tym ugorze nie urządzano czegoś w rodzaju tymczasowego, jednorocznego pastwiska?

    Kilka razy już pisałem o takim zjawisku jak "vegan organic gardening" czyli ekologiczne ogrodnictwo wegańskie... Na skalę przydomowego ogrodu jako nawóz zwierzęcy mogą służyć odchody ludzkie (stałe po przekompostowaniu).

    @Ewa
    Oderwanie od rzeczywistości niektórych osób (zarówno wegetarian jak i niewegetarian) jest po prostu niewyobrażalne.
    Chociaż kto wie, wkrótce zapewne wyprodukują w komercyjnie przystępnej cenie odpowiednie środki hormonalne, które zapewnią krowom wieczną laktację...

    Ja pozostanę jednak krwiożerczym konserwatystą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Prof. Pruski pisząc swoją "Hodowlę zwierząt gospodarskich w Galicji 1772 - 1918" korzystał także z (nielicznych, ale jednak istniejących!) wspomnień galicyjskich chłopów, którzy opisywali czasy sprzed uwłaszczenia. Wie Pan, Panie Wojtku, jak się po chłopsku nazywała krowa..? "Zło konieczne"! Oczywiście, że pola ugorowane były wykorzystywane jako pastwisko - jednak wydajność takiego pastwiska nie była wielka. Nie rosła na nim bujna trawa, tylko raczej pionierskie chwasty, o których tak często Pan wspomina. Co najgorsze zaś - brakowało pokarmu dla zwierząt na zimę. Nie było kiszonek - ani też roślin okopowych, przede wszystkim buraków (oraz produktów pochodnych, jak wysłodki), które w początkach płodozmianu były głównym pokarmem zimowym dla zwierząt. Nie było też (wiele) siana: bo nawet, jeśli gdzieś istniały naturalne łąki, stanowiące pastwiska permanentne, to niewiele trawy dało się z nich pozyskać - a przy tym, jej koszenie (ręczne), a potem zbieranie jako czynność bardzo pracochłonna, nie mogło się odbywać na dużą skalę. Panowała monokultura zbożowa: ludzie jedli (i sprzedawali) ziarna zbóż, dla zwierząt musiała wystarczyć na zimę słoma. Nie mogło ich być zatem wiele.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, w sumie bardzo logiczne - w pierwszym roku po oraniu całkiem dobrze udaje się tradycyjny warzywniak. Dopiero od drugiego zaczynają się schody z chwastami.
    Wie Pan może czy ugory były jakoś podsiewane, czy wszystko zostawiano naturze?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko zostawiano naturze. Za to po upływie roku ugorowania czasem (nie w każdym cyklu, więc nie co 3 lata, a rzadziej: co 6 lat, co 9, czasem co 12..), starano się zaorać na ponownie branym pod uprawę ugorze nie tylko resztki po wyrosłych tam chwastach i ten nawóz, które skarmiane tymi chwastami zwierzęta same tam zostawiły, ale i jakiś dodatkowy obornik, jeśli jakiś udało się zebrać.

    OdpowiedzUsuń