czwartek, 30 września 2010

Śmierć to życie

Tytuł wbrew pozorom nie jest szczytem rozwoju orwellowskiego dwójmyślenia, tylko przedstawieniem sposobu w jaki funkcjonują naturalne i te bardziej sztuczne ekosystemy. Chcę w nim przedstawić, że niezależnie w jakikolwiek sposób będziemy gospodarować i tak musimy zabijać różne organizmy (również zwierzęta) by cokolwiek jadalnego wyprodukować - w ogrodzie czy gospodarstwie.

Jeśli chcemy uzyskać jakieś plony (nawet wegańskie) z naszego gospodarstwa musimy zarządzać tym gospodarstwem w odpowiedni sposób np. plewiąc chwasty - kolejne słowo w repertuarze gatunkowisty (tego chcemy jednak unikać stosując np. ściółkowane grządki!). Prawdziwy problem powstaje jednak gdy do naszego ogrodu zawitają jakieś szkodniki np. ślimaki.

"Normalny" człowiek pewnie by je pozabijał, by one nie zżarły jego kapusty, ogrodnik "chemiczny" użył jakiegoś środka, Francuz ;)prawdopodobnie by je zjadł, permakulturnik pewnie by puścił kaczki do warzywniaka na chwilę by te wyżarły ślimaki (i potem zjadł jajka i kaczki), osoba bardzo wyczulona na cierpienie innych istot pewnie by je pozbierała do wiadra i wyniosła na łąkę czy do lasu.
Każde z tych rozwiązań wiąże się jednak z wyrokiem śmierci dla ślimaków, chyba, że poświęcimy naszą kapustę i outsourcujemy (oddelegujemy) "konieczność zabijania ślimaków" na kogoś innego (ktoś inny będzie dla nas produkował żywność). Większość ludzi w Polsce właśnie tak robi.

Co się stanie ze ślimakami wyniesionymi do lasu, łąkę czy innego naturalnego ekosystemu*?
Natura nie znosi próżni, dlatego ilość ślimaków w tym naturalnym ekosystemie jest zawsze największa jak to jest możliwe (w danych okolicznościach) - "ślimaczana" nisza ekologiczna jest zapełniona - nie ma w niej miejsca na dodatkowe ślimaki... Zatem szkodniki "humanitarnie" przyniesione z innego ekosystemu (naszego ogrodu) spotka następujący los:
  1. nie znajdą odpowiedniej ilości pożywienia  i zdechną z głodu
  2. przypełzną do naszego ogrodu ponownie
  3. przypełzną do ogrodu jakiegoś ogrodnika, który nie będzie się z nimi certolił.
  4. padną ofiarą drapieżników (z braku odpowiedniej ilości schronienia)
  5. padną ofiarą chorób spowodowanych zbyt dużą gęstością "zaślimaczenia"
  6. jeśli w środowisku nie będzie drapieżców a ilości ślimaków nie zdziesiątkują również choroby (sytuacja raczej rzadko spotykana w naturze), to zwiększona populacja ślimaków doprowadzi do zniszczenia swojej bazy pokarmowej i w konsekwencji śmierci głodowej większości tych mięczaków. Ilość ślimaków wróci z czasem ponownie do równowagi (możliwe, że na mniejszym poziomie z powodu zdegradowania środowiska).
Wykres obrazujący ilość pozyskanych w danych latach futer zajęcy i rysi (których zające stanowią bazę pokarmową) . Zwróć proszę uwagę jak spadek liczebności rysi następuje po spadku liczebności zajęcy. Statystyki są autorstwa kompanii Zatoki Hudsona.

Jeśli wynosilibyśmy ślimaki regularnie to populacja zwierząt polujących na ślimaki zwiększyłaby się do tego stopnia by dostosować się do zwiększonej ilości pożywienia - dostępna ilość pożywienia jest często czynnikiem ograniczającym maksymalną populację danego gatunku.

Inną opcją jest stworzenie oczek wodnych, głazów na których mogą się wygrzewać płazy i gady  - wszystkie polskie płazy na jakimś etapie życia żywią się ślimakami! To jednak znowu jest oddelegowanie potrzebnego w tym ekosystemie mordowania ślimaków na inne organizmy (co jest oczywiście bardzo sprytnym i permakulturowym rozwiązaniem!

Do czego zmierzam... Śmierć to nieodłączny i konieczny element cyklu życia - nie bójmy się korzystać ze śmierci czegoś - to jak najbardziej naturalne zachowanie. Zabrzmi to brutalnie, ale tylko w ten sposób możemy nasze życie podtrzymać. Jeśli będziemy robić to świadomie możemy bardzo poprawić jakość naszego życia a także zwiększyć plony z danego obszaru. Kilka przykładów jak możemy korzystać ze śmierci i rozkładu:

*większość lasów i łąk w Polsce to tak naprawdę nie są ekosystemy naturalne, tylko wtórne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz