środa, 30 grudnia 2009

Permakultura i naturalne nawozy cz.5 Jak wykorzystać sól morską jako nawóz?

W poprzednim wpisie była mowa min. o tym, że po przejściu tsunami w 2004r zalane wodą morską pola zaczęły być bardzie produktywne. Jest w nim wytłumaczone również dlaczego tak się dzieje.

Dzisiejszy wpis będzie zawierał praktyczne informacje nt tego jak możemy wykorzystać sól morską w roli nawozu.

Dr. Maynard Murray napisał książkę "Sea Energy Agriculture" w której opisuje różnorodne doświadczenia związane ze stosowaniem soli morskiej oraz wody morskiej w roli nawozu. Dlaczego akurat wody morskiej? Ponieważ zawiera ona wszystkie pierwiastki dostępne naturalnie na Ziemi. Na dodatek więcej jest w niej pierwiastków, które szybciej są wymywane z gleby. Znany i powszechnie wykorzystywany przez firmy zajmujące się sprzedażą suplementów diety jest fakt, że rekiny nie chorują na nowotwory. Opakowanie zawierające kilkadziesiąt gramów chrzątki rekina potrafi kosztować kilkadziesiąt złotych i więcej. Mniej znany jest fakt, że wśród ryb i organizmów morskich nie występują choroby degeneratywne (odpowiednik naszego np. artretyzmu, tocznia, Alzheimera...)
Dlaczego?
Ponieważ woda morska zapewnia niezmienne, bogate w mikroelementy środowisko życia. Skład wody morskiej na przestrzeni milionów lat nie zmienił się bardzo a jeśli się zmieniał, to niezwykle powoli, dając żyjącym w morzach i oceanach organizmom czas na przystosowanie. W ostatnich kilkudziesięciu latach jednak skład wody morskiej (w niektórych miejscach) został znacznie zmieniony poprzez różnorodne "dodatki" ludzkiego pochodzenia.

Proszę porównać to do gleb użytkowanych rolniczo, na których rolnicy potrafią przez kilka lat z rzędu uprawiać to samo zboże, np. żyto. Co roku żyto pobiera z gleby określone zestaw składników odżywczych. Trwanie tego sposobu użytkowania ziemi jest możliwe dzięki herbicydom, insektycydom, fungicydom, nawozom sztucznym oraz oraniu. Z czasem nawet to nie wystarcza i rolnik jest zmuszony do zmiany rośliny uprawnej. Jaką zawartość mikroelementów ma ma takie żyto, które rośnie w jednym miejscu dwudziesty rok?
Czy jedzenie takiej żywności może zapewnić nam zdrowie i ochronić nas przed wymienionymi wcześniej chorobami degeneratywnymi? Czy wystarczy łyknąć tabletkę z chrząstką rekina i wszystko będzie ok? Na te pytania każdy powinien odpowiedzieć sobie samemu.


Pod terminem "sól" zazwyczaj mamy na myśli chlorek sodu (NaCl) używany w większości domów. Nazwa handlowa to sól warzona. Jest to bardzo "oczyszczona" sól kamienna. Sól warzona to w 99,9% chlorek sodu. Pozostałe 0,1% to antyzbrylacze oraz różnorodne "zanieczyszczenia" (minerały inne niż chlorek sodu).
Sól kamienna to w 97% chlorek sodu reszta to również "zanieczyszczenia"
Sól morska to w około 90% chlorek sodu, reszta tak samo jak w soli kamiennej z tym, że jest tych minerałów więcej.

Czy jednak sól nie jest szkodliwa dla roślin i zwierząt? Przecież u ludzi wywołuje nadciśnienie i zawały serca.
Czy sól nie jest toksyczna dla roślin?

Wszystko zależny od stężenia oraz rodzaju soli jaki użyjemy. Dr. Maynard Murray przeprowadził z solą liczne doświadczenia. Podlał roślinę doniczkową A wodą zawierającą 10 g chlorku sodu (soli stołowej lub soli warzonej). Roślina zwiędła. Podlał roślinę doniczkową B roztworem soli morskiej, który zawierał 10g chlorku sodu + towarzyszące soli morskiej 10% "zanieczyszczeń" roślina zaczęła rosnąć lepiej.

Inne ciekawe doświadczenie opisane w jego książce to uprawa hydroponiczna pomidorów. Hydroponika to uprawa roślin bez gleby. Korzenie roślin co jakiś czas opryskuje się roztworem wody z nawozami. Dr. Maynard Murray użył w części uprawy zamiast standardowego roztworu użył wody morskiej. Pomidory z roztworem wody morskiej miały się dobrze, nie chorowały, były słodsze, były bogatsze w sole mineralne. Pod wieloma względami były lepsze niż pomidory uprawiane na tradycyjne odżywce dla pomidorów. Co ciekawe woda morska jest uboga w potas, którego pomidory uprawiane tradycyjnie potrzebują dużo.

Inne równie ciekawe doświadczenie przeprowadzono na brzoskwiniach
Drzewko nr. 1 i 3 podlano w marcu wodą morską w ilości 6 l na m2 powierzchni zajętej przez drzewka (wliczając koronę drzew) z drzewkiem nr 2 i 4 nie robiono nic. W maju tego samego roku wszystkie drzewka zakażono grzybem wywołującym kędzierzawość liści. Drzewko 2 i 4 nie wydało żadnych owoców nadających się do sprzedaży z powodu poważnego porażenia tym chorobotwórczym grzybem. Drzewko 1 i 3 nie miało żadnych objawów kędzierzawości liści. W ciągu trzech lat trwania eksperymentu drzewa nr. 2 i 4 chorowały co roku i w końcu uschły. Drzewa nr 1 i 3 w czasie trwania eksperymentu nie chorowały. Dodam, że oprysk grzybem nastąpił tylko w pierwszym roku.

Zwierzęta karmione paszą, która była nawożona solą morską rosną szybciej, lepiej wykorzystują pasze, szybciej zaczynają znosić jajka, są mniej chorowite, i są bardziej płodne. Najprawdopodobniej efekt ten dotyczy również ludzi.

Czy nie możemy zaoszczędzić i pola nawozić tradycyjnie a zwierzętom i ludziom dodawać drogą sól morską do pokarmu? Czy nie będzie tak taniej niż nawozić całe hektary pól solą morską?
Niestety nie, gdyż ludzie i zwierzęta nie wykorzystują minerałów i pierwiastki jeśli są one w formie nieorganicznej. By były skuteczne muszą być związane z atomem węgla, czyli muszą być "wrośnięte" w żywność a nie tylko dodane do niej w trakcie gotowania.

Tabelkę z wykazem doświadczeń i rezultatami (po angielsku) można zobaczyć pod tym linkiem

Warto wiedzieć, że zasolenie morza z którego brano wodę do eksperymentu wynosi 3,5% woda w Bałtyku ma zasolenie 1,1% Należy zatem użyć 3 razy więcej wody niż w eksperymencie.

Gdy kupujemy sól morską do celów nawozowych i spożywczych należy zwrócić uwagę ile NaCl zawiera dana sól morska. Spotkałem się z solą firmy o'Sole, która zawiera 99,8% NaCl. Gdzie są pozostałe minerały, te które sprawiają, że sól morska jest warta swej ceny? Nie jest to zatem wartościowa sól. Mam teorie, że firmy "oczyszczają" ją z minerałów innych niż chlorek sodu by nie była gorzka (chlorek magnezu występujący w soli morskiej nadaje jej charakterystyczny gorzkawy smak), by klientowi smakowała. Klient płaci z 3-5zł za kg soli morskiej (która w sumie nie różni się niczym od soli warzonej kosztującej 50 gr za kg) myśląc, że kupuje zdrowy produkt. Firma sprzedaje drogo, smakujący klientowi produkt (na mikroelementy na pewno też jest nabywca, ale nie jest to klient w sklepie a firmy kosmetyczne, czy produkujące suplementy diety). Tyle mojej teorii.

Jeśli nie stać nas na zakup soli morskiej to lepiej do celów spożywczych używać soli kamiennej. Sól warzona to prawdziwa biała śmierć :)


Na ha Dr. Maynard Murray używał do 3 ton soli morskiej! Z dobrymi rezultatami (jeżeli chodzi o produktywność) O ile zadba się o to by erozja wodna nie zachodziła(czy była minimalna) ta ilość wystarczy na 5 lat. Stosowanie soli morskiej, czy wody morskiej ma ekonomiczny sens tylko jeśli mieszkamy blisko morza. W innym wypadku należy korzystać z mączki bazaltowej (za cenę 10kg soli morskiej ze sklepu można kupić 1 tonę mączki skalnej lub kilkadziesiąt g chrząstki z rekina;)

A Ty co o tym myślisz? Zostaw proszę komentarz.

8 komentarzy:

  1. Skoro jest to korzystne to dlaczego zasolone gleby australii sa problemem?


    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  2. Korzystne jest tylko nawożenie solą morską, która zawiera NaCl w ilości około 90%. W "magicznych" właściwościach soli morskiej chodzi raczej o te pozostałe 10%.

    W Australii problem zasolenia powstał w wyniku używania wód podziemnych do irygacji pastwisk i pól.
    W wyniku gorąca woda wyparowywała z gleby lub roślin, natomiast sole rozpuszczone w tejże wodzie pozostały. Proszę wyobrazić sobie ile wody może wyparować w ciągu dnia gdy temperatura gleby dochodzi do 50 stopni i więcej(na świeżo zaoranym polu pszenicy nie ma cienia) Z czasem (dziesiątki lat złego użytkowania ziemi) ilość nagromadzonej soli była taka duża, że dochodziła do kilku procent (powyżej zasolenia wody morskiej nawet!). Najpierw przestawiano się na rośliny tolerujące wysokie zasolenie. Niestety w tym samym czasie dalej pompowano wodę, co powodowało dalsze zasolenie! Po pewnym czasie nic nie może tam rosnąć.
    http://en.wikipedia.org/wiki/File:Salinity.jpg
    To zdjęcie przedstawia co prawda Kolorado(USA), ale daje obrazowy pogląd sytuacji. To białe coś,co na pierwszy rzut oka wygląda na śnieg wcale śniegiem nie jest...
    Pewną ciekawostką jest to, że właśnie z powodu zasolenie wyginęła większość cywilizacji "żyznego półksięzyca".

    Powstało błędne koło, które tylko permakultura może przerwać:)
    Ostatnio idioci z rządu australijskiego wpadli na pomysł by wypompowywać zasoloną wodę z bagien usunąć ją do morza...

    Tak samo jak kożuch nie za bardzo przyda się mieszkańcowi Brazylii, a będzie bardzo cenny dla mieszkańca Syberii, tak samo nie każda technika rolna, czy sposób nawożenia nadaje się do każdego klimatu. Używanie soli morskiej czy wody morskiej nadaje się do terenów w których opady deszczu przekraczają potencjalne wyparowanie. "Nadmiar" deszczu będzie zapobiegał akumulacji soli. Polska jest jeszcze?(patrz stepowienie Wielkopolski) takim krajem. Sól morska zwiększa też trochę pH gleby, które na terenach pustynnych czy półpustynnych jest zazwyczaj i tak za wysokie, więc to dodatkowy powód by tego nie robić.

    OdpowiedzUsuń
  3. To co może być rozwiązaniem dla krajów które mają liczne pustynie ? Czy w ogóle da się w takich warunkach pozyskiwać jakąkolwiek żywność? A może da się w naturalny sposób ponieść ilość opadów? Trochę naiwne pytania ale może ... już nie takie rzeczy tutaj wypisywałeś :)

    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  4. Wcale nie są to naiwne pytania Piotr, to są jedne z najważniejszych pytań jakie ludzkość musi sobie postawić!
    Przecież w rejonach pustynnych/połpustynnych żyje mnóstwo ludzi, którzy przez zła gospodarkę przyczyniają się to powiększania tych pustyni. Duży fragment Sahary był jeszcze w czasach historycznych lasem, jednak popyt na drewno w Rzymie spowodował, że poszedł on pod topór. Wypas kóz dokończył dzieła zniszczenia uniemożliwiając wzrost nowych drzew.

    W krajach, które mają liczne pustynie oczywiście da się produkować żywność. Wystarczy wykorzystywać wodę, która nie zawiera soli - znaczy deszczówkę. Zazwyczaj opady na pustyniach są bardzo obfite. Roczne opady wynoszące 200 mm które są podawane dla jakiejś pustyni to jest średnia. Może tak być, że w jednym roku nie spadnie nic, a w drugim spadnie 400mm. Wynika z tego, że problemem nie jest absolutny brak wody, tylko brak możliwości jej magazynowania. Robią się z tego jeszcze problem - powstają rzeki epizodyczne (okresowe), które mogą powodować wielkie zniszczenia, nie mówiąc już o erozji. Gdyby przechwycić wodę z powiedzmy 10 ha i wykorzystywać ją na 1 ha, to mamy baardzo produktywne miejsce - silne nasłonecznienie i 2000mm opadów na ha. Najlepiej wykorzystywać dany teren jako leśny ogród, albo jakiś system agroleśniczy. Piętro najwyższe będą to palmy, akacje, kasztan jadalny, niższe drzewa np. oliwki, pomarańcza, drzewo truskawkowe, drzewo chlebowe... pnącza to winorośl, kiwi... Leśne ogrody właśnie w takich terenach mają największy potencjał. Również permakultura w takich trudnych miejscach może zaoferować człowiekowi najwięcej.

    Ciekawym rozwiązaniem jest również hodowla gołębi. Właściwie hodowla to trochę zbyt mocne słowo:) Gdy stworzy się schronienie dla gołębi (wywiercając dziury w skałach, lub budując specjalne budki) to umożliwi się im życie. Pokarm nie jest czynnikiem ograniczającym możliwość życia na pustyni. Jest nim schronienie i woda. Zatem gołębie będą same się żywić, produkować nam cenny nawóz. Nasza rola to zbudowanie schronienia i przychodzenie po gołębie - same się nie ugotują:)

    Ilość wody dostępną dla roślin na pustyni można zwiększyć poprzez odpowiednią ściółkę. W tym przypadku z kamieni... W nocy temperatura na pustyni obniża się znacznie więc następuje skroplenie wody. Jeśli ustawi się kilka kamieni na sobie a właściwie porobi się dużo kopczyków z dużych (kilkanaście cm długości) kamieni to takie "konstrukcje" przyczynią się do zapewnienia kilkunastu - kilkudziesięciu mm wody. Niby niewiele, ale na pustyni może to być kilkadziesiąt procent wody więcej. W roku suchym może być to nawet cała woda jaką dostaje dana roślina. Te kilkadziesiąt mm stanowić możne różnicę między przetrwaniem a śmiercią oraz między przetrwaniem a wydaniem owoców jakiejś rośliny. Przykład jak zwykle szedł z natury - są owady, które całość swoich potrzeb wodnych zaspokajają poprzez wodę skroploną na ich ciało w nocy.

    Co do podniesienia ilości opadów w naturalny sposób. Da się zrobić - wystarczy posadzić las (lub drzewa). Pyłek drzew, różnego rodzaju wydzieliny drzew, bakterie, drobne części liści stanowią jądra kondensacji pary wodnej. Są skuteczniejsze (zaczynają działać w wyższej temperaturze) niż zwykły pył jaki można spotkać na pustyni. Drzewa również wyparowują wiele wody, czym przyczyniają się do zwiększania wilgotności powietrza. W wielu rejonach naukowcy dowiedli, że np. 50% opadów to woda, która została wyparowana z lasu rosnącego bliżej wybrzeża. Zetnij las i o 50% zmniejszą się opady w głębi lądu. Zjawisko to daje się zauważyć w Brazylii, czyli lesie deszczowy :( Rośliny doświadczają suszy (jak nie pada przez 2 tygodnie, to tamtejsze gatunki mogą odczuwać wielki stres - po prostu są zupełnie do tego nie przystosowane.

    Nie pisałem na blogu o pustyniach, bo myślałem, że ludzie wolą czytać o tym jak stosować permakulturę w klimacie Polski, a gdzie my tam jakieś pustynie(użytkowane rolniczo) mamy .

    OdpowiedzUsuń
  5. No niemamy pustyń ale temat ciekawy jak cały blog :D

    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za komplement - bardzo próżny jestem, więc ziarno trafiło na żyzną ziemię:)

    OdpowiedzUsuń
  7. :D to dobrze. Jak masz ochotę to napisz co nieco o tych pustyniach i jak ty to widzisz

    OdpowiedzUsuń